Tak wiem, to blog o tematyce astronomicznej... ale to tak astronomiczne wydarzenie mojego życia, że postanowiłem je tu nieco przybliżyć ;)
Kilka słów o wydarzeniu jakim był dla mnie 17 Poznań Maraton…
Co prawda nie był to mój pierwszy raz, kiedy pokonałem ten królewski dystans,
ale pierwszym razem, biegłem w samotności, sam dla siebie.
Rok temu dystans
42,195 km, pokonałem w czasie 5 godzin i 2 min. Tym razem postanowiłem przebiec
maraton w towarzystwie bez mała 7000 innych biegaczy ;).
Oczywiście taka impreza to zupełnie inne uczucia, inna atmosfera.
Pakiet startowy odebrany...
Pełna gotowość
Obowiązkowy makaron przed startem zjedzony ;)
Linia mety obcykana ;)
Trasa zapamiętana...
Tuż przed wyjściem na linię startu
Jeszcze kilka minut i rozpocznie się odliczanie...
Daaawać mi te 42 kilometry ;)
Ostatnie zdjęcia przed linią startu i OGIEEEŃ!!!
Tłumy zawodników na starcie, muzyka i odliczanie spikera 4,3,2,1,
START! Powodują, że już na starcie gardło się zaciska i łzy napływają do oczu…
Nagle odpuszczają wszystkie nerwy przedstartowe i ruszamy do
boju.
Pierwsze 10 km to taka jakby rozgrzewka…
Trzymam się pacemakerów na czas 4:30.
Na 11km potrzeba odwiedzenia krzaczków ;) powoduje ze znów muszę ich gonić…
Pace maker to taki biegacz który ma przytwierdzoną do
plecaka flagę z zapisanym czasem w którym zakłada dotarcie do mety i nadaje
odpowiednie tempo biegu.
Oceniając swoje siły i możliwości założyłem ze do metry
chce dotrzeć właśnie w czasie 4godz i 30 min, tym samym poprawiając swój rekord życiowy
o 30 min.
Mój plan na maraton...
Na 21 kilometrze dociera do mnie, że to dopiero połowa dystansu…!
O matko! To ja mam przebiec jeszcze raz tyle?!
No cóż, dobra,dwa łyki izotonika pół banana i naprzód…
Około 27
kilometra czuję, że zaczynam prawdziwy bieg maratoński. Zaczynam odczuwać ból nóg. Tempo
6:24 min/km nie powoduje jeszcze zadyszki ale nogi zaczynają dostawać popalić…
Na 30 km stwierdzam że jest dobrze więc nieco przyspieszam i zostawiam moich
pacemakerów delikatnie z tyłu… cały czas mam ich w zasięgu wzroku i choć
powoduje to dziwny ból pleców, lekko odchylając się za siebie widzę że biegną ok.
30m za mną…
Doping kibiców na trasie pomaga pokonywać kolejne kilometry. Zabawne
transparenty w stylu „Zachciało się darmowych bananów to teraz biegnij!”
Oczywiście chodzi nie tylko o banany które były dostępne na stołach dla
biegaczy co 5 km, ale także
pomarańcze, woda, izotoniki, czekolada, rodzynki, cukier w kostkach itd… Albo
poznańskie „Tey, długo mamy na was czekać?!” :).
Na 36 km żarty się skończyły i trzeba było zacząć walczyć z samym sobą... z bólem
nóg, w moim przypadku także pleców… mimo to, cieszyłem się, że nadal jestem w grze i mam sporo
sił... miło było, na 6km przed metą, wyprzedzać kolejnych zawodników…
Widziałem biegaczy którzy szli,
leżeli cuceni przez ratowników, zwijających się z bólu spowodowanym skurczami mięśni…
Ja odczuwałem dziwne dreszcze na nogach, ból pleców i mięśni nóg, twardych jak skała…
mimo to na 300 m przed metą zerwałem się do finiszu :)… Chyba zostawiłem sobie zbyt
dużo sił na koniec biegu bo na metę gnałem jakbym finiszował na dyszkę ;). Za
ostatnim zakrętem widzę już błękitny dywan wpadam na niego wyprzedzam kogo się
da :).
Po 4 godzinach 28 min i
14 sek z rękami wzniesionymi w górę krzycząc „ZROBIŁEEM TOO!!” przekroczyłem linię mety… Dla porównania nicości tego wyniku... 02:16:58 to czas zwycięzcy 17. PKO Poznań Maratonu - Kenijczyka Terera Dicksona! :)
Czas na wyświetlaczu to oczywiście czas brutto :). Czyli czas od wystrzału startera. Do klasyfikacji zawodników liczony jest czas netto czyli od momentu przekroczenia przez zawodnika linii startu. Przy tak dużej ilości biegaczy to nawet kilka minut różnicy...
Wpadam na metę 17 Poznań Maratonu!
Zdyszany wyczerpany…
stanąłem i nie mogłem ruszyć z miejsca… Nogi bolą jak sam skurczybyk… Każdy
krok sprawia ból… cudownie… :).
Chwile błąkam się w strefie dla ledwo żywych ;).
Jeszcze nie bardzo wiem co dalej…
Przechodzę przez bramki odbieram ciężki piękny, wymarzony i zasłużony medal, dopiero
teraz odzyskuje na tyle świadomości że zaczyna docierać do mnie co zrobiłem…
Gardło zaciska się i łzy lecą po policzkach… cudowne uczucie… Było warto! Było naprawdę warto!
Jeszcze oszołomiony, ale już wiem co mam w ręce ;)
Jeszcze 3 razy wzruszam się… a doświadczeni koledzy biegacze mówili weź chusteczki
bo na mecie będą ci potrzebne… Miałem… ale zapomniałem :). Każdy biegacz powinien
przebiec królewski dystans aby poczuć tę moc i doznać uczuć jakich nie często się
doznaje… Było bosko… Chce więcej! :) :) :)
Zwycięstwo! Moje, prywatne zwycięstwo nad własną niemocą...
Szczęście i duma!
Pamiątkowy autograf i zdjęcie z Iwoną Bernardelli reprezentantką Polski w maratonie na igrzyskach w Rio
Jest też druga strona medalu...ta dosłowna ;)
Mariusz Rudziński